Autor: Marcin „Miczu” Miczajka,
Redaktor naczelny magazynu wędkarskiego All Fish.
Ulubiona metoda połowu: wędkarstwo wyczynowe
Ciągle tylko spławik i spławik, ileż można? Nadszedł czas, żeby wypocząć nad wodą w inny sposób. W tym celu wybrałem się na małą komercyjną wodę położoną w beskidzie śląskim– ta woda jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Cel był taki, żeby postawić jedną wędkę na feeder, a drugą bawić się odległościówką. Wielu pewnie zapyta, po co nam na łowisku karpiowym spławik? Otóż na tym zbiorniku występują duże ilości pięknych karasi, leszczy i płoci, z którymi to postanowiłem się pobawić, ale od początku.
Postanowiłem zaatakować łowisko z samego rana zaraz na otwarcie – przed godziną szóstą. Poza mną nad zbiornikiem były tylko dwie ekipy, co pozwoliło na zajęcie miejsca, o którym myślałem jadąc nad wodę. Szybko rozłożyłem sprzęt i wziąłem się za szykowanie zanęt i przynęt. Ciekawostka taka, że te same zanęty stosowałem jednocześnie do nęcenia pod spławik, jak i pod feeder. Moja zanęta była bardzo prosta. Jako bazę zanętową postanowiłem podać grubofrakcyjną zanętę leszczową, wymieszaną z zanętą lin-karaś zielony podrasowaną zanętą karp a całość dopalona została melasą naturalną z wodą. Całość oczywiście przesiana przez sito, żeby odrzucić te najgrubsze frakcje dla lepszej spójności i połączona z niewielką ilością ziemi bełchatowskiej. Dzięki dodaniu zanęty karpiowej całość przybrała bardzo ładną czerwoną barwę, która sprawiała, że sam miałem ochotę ją zjeść, a zapach nie do porównania z żadną inną – owocowo-kolendrowy.
Zestawy postanowiłem położyć na płytkiej wodzie, która wydawała mi się najlepszą w tym okresie przez szybkie nagrzewanie wody. Nie myślałem za długo i zestawy szybko powędrowały do wody a na ich końcu kukurydza własnej roboty z małymi domieszkami. Zanęta w podajnik, na górę hak bezzadziorowy z kukurydzą i to wszystko pięknie dopalone boosterem o zapachu soczystej morwy. Kiedy jeszcze rozwijałem wędkę pod odległościówką poszła pierwsza rola z kołowrotka, a na kiju zameldował się niewielki karp o rozmiarach wigilijnych. Szybko został odhaczony i wrócił do wody, a zestaw znów powędrował na około pięćdziesiąty metr pod wyspę, dokładnie w to płytkie, wysondowane miejsce.
Kiedy dalej zajmowałem się przygotowaniem zestawów odległościowych kolejne branie, tym razem do brzegu. Po zacięciu na kiju było czuć luz a potem lekki opór – pomyślałem, że to pewnie leszcz i już się wyłożył. Kiedy podciągnąłem rybę bliżej brzegu piękną świecą w górę nad wodę trzasnął niewielki jesiotr, którego nawet nie mierzyłem, ale na oko miał około osiemdziesięciu centymetrów. Po chwili zestaw znowu wrócił do wody, ale tym razem już z kilkoma ziarnami złotej kukurydzy o bardzo intensywnym zapachu.
Kij powędrował na podpórkę, a do ręki zameldowała się matchówka. Zestaw ustawiony na stałe, łowisko wygruntowane z dokładnością do 10 centymetrów i zestaw powędrował na około czterdziesty piąty metr. Końcówka spławika ustawiona tak, aby wystawała około dwóch centymetrów nad wodę a pod nim z dokładnością jednego metra wpadło kilkanaście kul ukształtowanych jedną ręką. Niestety kilka godzin prób odłowienia ładnej ryby nie przyniosło efektów. Pojawiły się tylko pojedyncze płocie i kilka leszczy. Miałem wrażenie, że ryby na tej wodzie nie znają pinki i białych robaków albo się ich boją. Kukurydza też nie przyniosła większych efektów, więc około godziny trzynastej postanowiłem zacząć łowić na dwa feederki. Kolejne próby postanowiłem podjąć na małe pellety o aromacie ananasa o bardzo jaskrawym kolorze i to był przepis na sukces. Po godzinie siedemnastej znów zaczęło coś się dziać. Po kilkunastu minutach szczytówka wędki zagwizdała, a żyłka zaczęła wyjeżdżać jak szalona z kołowrotka postawionego na wolnym biegu. Po siłowym holu w podbieraku zameldował się ładny lustrzeń, który nie przekraczał sześciu kilogramów. Brania pojawiały się naprzemiennie na obu wędkach i parę ładnych karpi wyjechało, tak więc mogę powiedzieć, że zanęta skomponowana w ten sposób przyniosła skutek tylko trzeba było trochę odczekać. Jak na to, że od kilku lat skupiam się gównie na wędkarstwie spławikowym i tak wyszło całkiem dobrze, z czego jestem bardzo zadowolony. Na pewno sporym ułatwieniem było dokładne wysondowanie dna co pozwoliło odnaleźć miejsce, w którym pojawią się ryby kiedy tylko wyjdzie słońce.